Ten rok

31 grudnia, 2025

2025 był dla mnie przełomowy. Zrobiłam dla siebie tyle dobrych rzeczy! Zakochałam się w sobie bez pamięci, nareszcie jestem pierwsza dla siebie. Od 7 stycznia regularnie 3 razy w tygodniu byłam na siłowni. W prawie każda sobotę byłam na pilatesie na reformerach. Nie pamiętam kiedy wyglądałam tak dobrze, tak ładnie jak teraz. Podobać się sobie, to jest coś!

Postanowiłam kupić dom w Kalabrii i zrobiłam to! Postanowiłam nauczyć się języka włoskiego i robię to z wielką radością. To moja piacere.

Przeżyłam dwie potężne kontuzje barku, obie udało się zniwelować Indibą, polecam Wam to wspaniałe urządzenie. Pokochałam komorę hiberbaryczną, poznałam i zaprzyjaźniłam się z B., moją kochaną B. Czujemy, że znamy się całe nasze życia, tyle wspólnych spraw, lin, ścieżek, spotkałyśmy się późno, ale nie za późno. Dzięki jej odwadze kupiłam swój włoski dom, ona była tam pierwsza.

Odcięłam się zupełnie od toksyków, ludzi miałkich, bluszczy zabierających mi energię, nareszcie dostrzegłam i zamknęłam wszystkie złe relacje, a co najważniejsze- przestało interesować mnie zdanie innych na mój temat.

Zadbałam o swoje zdrowie, zmieniłam tak wiele, a jeszcze tyle przede mną. Jestem całkiem szczęśliwym człowieczkiem, mimo wielu trosk. Ale teraz mam bardzo silne mięśnie, by je dźwigać.

O Nowy Roku, nie chcę od Ciebie nic materialnego, bo w gruncie rzeczy jestem człowiekiem wolnym od konsumpcyjnych potrzeb. Przynieś mi tylko zdrowie, jeszcze większą ciekawość świata i ludzi, daj mi cierpliwość do włoskich majstrów, pozwól mi stworzyć wymarzone miejsce dla mnie i moich kochanych córek, ich chłopaków, rodziny, naszych przyjaciół, wszystkich tych, których będzie cieszyć wspólnie spędzany czas, kalabryjska oliwa z ciepłym chlebem, noc na tarasie pod gwiazdami, ciepły piasek nad morzem i głośne rozmowy włoskich sąsiadów.

Moje życie zyska nową ścieżkę, wzdłuż głównego nurtu, będę sobie na nią wchodzić od czasu do czasu, cieszyć się dolce far niente, mieć gdzie uciec z możliwością powrotu, jaki to życiowy luksus!

A co do Sylwestra, to spędzam go z dziewczynami i ich chłopakami, jest miło i ciepło. Mam zamiar wejść do wanny, nałożyć maseczkę na twarz, poczytać książkę, wygłaskać koty i się wyspać.

Miłego dla Was!

Li


Ten brak słońca

14 grudnia, 2025

tak dolega, jak ja pragnę żyć inaczej!

Rozważam zainstalowanie w domu sauny na podczerwień. Uwielbiam saunę, najbardziej saunę turecką, snującą się parę, olejki zapachowe i poczucie czystości od środka. Rok temu na moje urodziny, które spędzałam w Maroku przyleciała do mnie na kilka dni Starsza ze swoim Luke. W prezencie urodzinowym dostałam od nich lokalny hammam. Co to była za przyjemność, o rety! Moja skóra była wręcz aksamitna. W tym roku przez kalabryjskie plany nie poleciałam nigdzie w listopadzie, a to jednak tak niesamowicie ładuje baterie, dwa tygodnie w cieple i w słońcu daje dużą pewność ochoty na życie w zimowej szarości.

Lubię fotografować ludzi i koty. Ten mężczyzna siedzący przy kawie mnie zafascynował, obserwowałam go dłuższą chwilę, zdjęcie zrobiłam mu na chwilę przed tym, gdy się do mnie szeroko uśmiechnął.

Smutny był ten weekend, ale życie przecież zawsze z przodu, więc ułożyłyśmy już menu wigilijne, będzie u mnie 11 osób, a Gusia chce sama zrobić pierogi. I ma być jak najprościej, jak najskromniej.

A wyjdzie pewnie tak jak zwykle!

Li.


Dopóki jestem…

13 grudnia, 2025

Przygnębiło mnie odejscie Magdy Umer. Katowałam się tą piosenką po rozpadzie małżeństwa i długo potem jeszcze potrafiła zalać mi serce emocjami i tęsknotą.

A przecież i dla mnie nadchodzi czas, by zmierzyć się z nieuchronnym i zaakceptować biologiczną kolej rzeczy, czyli zrobić coś co zawsze przychodzi mi z najwyższym trudem, bo mam duszę wojowniczki.

Trudny mam teraz czas, ale… mam ten CZAS, żyję, jestem zdrowa, mam plany, za miesiąc będę już w Kalabrii. Mieć drugie życie bez ciężaru pierwszego… jestem szczęściarą, może uda się oddychać głęboko, rozwiać stres w oliwnym gaju, a jak cudownie będzie kaleczyć włoski! (Achillus twierdzi, że mam talent do włoskiego, bo perfekcyjnie pracuję rękami).

Sobota daje mi zawsze trochę czasu tylko dla mnie. Idę na pilates, potem na Kleparz, po drodzę wpadnę nakarmić naszego podwórkowego kancelaryjnego kota. Bandyś ma w budzie termometr na wi-fi, chłopak Gusi ściągnął mi do niego aplikację, widzę więc jaką ma temperaturę, teraz ma 10 stopni, leży na prawdziwej skórze z renifera (dostałam w prezencie jako siedzisko do sauny, ale nie byłam w stanie wyobrazić sobie, że mogłabym na tym usiąść gołą d….) , a gdyby był choć trochę mądrzejszy i nie sikał mi w domu, leżałby na kanapie w moim salonie razem z naszymi trzema kluskami.

Tak, znowu jest kolejna sobota. Kupię już choinkę i bardzo postaram się odpędzić tę falę smutku, która zawsze, zawsze zalewa mnie w ten świąteczny czas. Wcale nie lubię Bożego Narodzenia.

Ale może nareszcie się wyśpię.

Li.


Idę sobie do pracy,

9 grudnia, 2025

przechodzę przez przejście dla pieszych na Basztowej i spotykam Joan, mamę Coral, przyjaciółki mojej Karolci z czasów jej studiów w Manchestrze. Takie spotkania dają mi zawsze mnóstwo radości, lubię te igraszki prawdopodobieństwa z nieprawdopodobieństwem, statystyczne żarciki, no bo wiecie-Joan przez 11 lat widziałam 4 razy w życiu, a to był jej drugi raz w Krakowie, nie wiedziałam że tu jest. Żeby było śmieszniej- szła po kwiaty dla mnie, bo chciała zrobić mi niespodziankę i wpaść do mnie do domu.

Takie igraszki losu dają mi do ręki kolejny argument za małym światem, może nie góry z górą, ale człowieka z człowiekiem, zawsze można znaleźć swoją gromadę, bandę, paczkę, nikt nie jest samotną wyspą, trzeba tylko rozglądać się wokół (no i mieć pamięć do twarzy).

A bukiet róż dostałam wieczorem, choć nie wiem czym sobie zasłużyłam. To ja jej jestem wdzięczna na wieki za opiekę nad Karoliną, gdy z zapaleniem płuc trafiła do angielskiego szpitala.

Matki całego świata, łączmy się!

Li.


Tyle właśnie są warte drogie rzeczy tego świata.

6 grudnia, 2025

Uwielbiam perfumy, mam ich sporą kolekcję, to moja wielka słabość, lubię ładnie pachnieć i nie będę z tym walczyć. Ale dzisiejszy dzień po raz kolejny uświadomił mi, że jestem tylko niewidzialnym trybikiem w młynie wielkich korporacji, zdolnych do wzbudzania pożądania, jednocześnie zdolnych do natychmiastowej deprecjacji przedmiotu tegoż pożądania, zaprawdę powiadam Wam- jesteśmy ośmieszani i przesuwani w handlowych interesach jak worki ze śmieciami.

W kwietniu podczas podróży z Zanzibaru buszowałyśmy po ogromnej duty free na lotnisku w Addis-Abebie, gdzie za równowartość 630 złotych znalazłam perfumy, które wówczas Polsce kosztowały ponad 900 złotych. Oczywiście uznałam to za wielką okazję, kupiłam. Pachną cudownie, serio, jestem ciągle pytana co to za zapach, ludzie zaczepiają mnie na ulicy.

A dziś na Mikołaja dostałam od moich kochanych córek te same perfumy, aż dwa flakony (po 125 ml!), bo były w Rossmannie online, mocno przecenione z okazji black friday i w dodatku w promocji 1 plus jeden gratis. Za 450 zł kupiły mi dwa flakony perfum, za jeden flakon których bez zmrużenia okiem rok temu zapłaciłam 900 zł.

Oczywiście cieszę się bardzo, mam zapasik, ale i refleksję, bo nie da się nie mieć refleksji- ile to naprawdę jest warte?

I dlatego tak bardzo cieszę się, że znalazłam sobie dom w Kalabrii jedynie za równowartość 282 flakonów perfum licząc cenę w Rossmannie, ewentualnie 195 flakonów licząc cenę z Addis-Abeby, lub 141 flakonów licząc cenę 900 złotych, za jaką kupiłam je pierwszy raz.

:)

Li.


Są takie chwile w życiu

30 listopada, 2025

kobiety, że cieszy ją pusty dom. Tak jak mnie dziś wieczorem. Jestem sama, z maseczką na twarzy i olejem na włosach. Wyglądam uroczo odpychająco. Niedzielny wieczór wprowadza już lekki niepokój przed kolejnym tygodniem, ale jeszcze swoją niedzielnością daje złudę wolnego czasu.

Uczę się włoskiego przed jutrzejszą lekcją z Achillusem, piję herbatkę imbirową z garścią berberysu, czuję się bezpiecznie w moim domowym kokonie, zamknięta na dwa zamki przed światem, którego zły dotyk będę czuć dopiero jutro. Czeka mnie trudny poniedziałek, ale ten wieczór odbiera mu trochę ciężkości, mam w tle muzykę, śpiące koty, miłe zawieszenie między dniem, a nocą.

Berberys to moje nowe odkrycie, z reguły odkrywam coś co zostało już dawno odkryte, jestem odkrywcą rzeczy odkrytych. Znacie zalety berberysu? Warto o tym poczytać, to prawdziwy skarbiec zdrowia, łatwy do zdobycia, uwielbiam dodawać go do herbatek, po chwili pęcznieje i jest prawie jak bubble tea.

Li.


Doceniam, naprawdę doceniam.

28 listopada, 2025

„Jeśli chcesz doświadczyć dobra, to zamiast skupiać się na problemach i przeszkodach, możesz skupić się na rozwiązaniach i docenić dobro, które jest ci już dane. Oddech. Sprawne ręce i nogi. Wygodne łóżko. Dach nad głową” . To cytat z Agnieszki Maciąg, żal tak pięknego człowieka, żal.

W dniu gdy zrozumiałam, że życie jest tu i teraz i że nie ma sensu gromadzenie, odkładanie i długofalowe planowanie poczułam wolność.

Nie interesuje mnie już nic innego poza życiem mojego życia.

Dbam, by było dobre, ciekawe, intensywne i kolorowe.

Tego chcę całą sobą.

Emocji, ciepła, ludzkiej życzliwości, wiatru od morza, dobrej oliwy, przyjaciół i radości. Mam w swoim kręgu wspaniałych, twórczych, ciekawych ludzi.

Inspirujemy się wzajemnie, dajemy sobie wsparcie i śmiechem zabijamy zło.

Dlatego problemy rozwiązuję, złości nie kumuluję, wybaczyłam każdą krzywdę, szybko się wściekam, otwieram wentyle, krótko wybucham i dobrze śpię (mimo wszystko jestem Skorpionem, haha).

Moim jedynym życiowym celem jest być sprawną, sprawczą, dobrą i pogodną.

Nigdy, nigdy nie dopuszczę do zgorzknienia, nigdy!

Nie będę sobie niszczyć reszty mojego życia konsumpcją, myślami o lepszym aucie, czy kredytem na mieszkanie dla dzieci.

To moje życie i będę je przeżywać tak jak ja chcę. Na moich zasadach.

Kocham moje córki nad życie, ale doszłam do granicy opiekuńczego macierzyństwa, teraz jestem pierwsza dla siebie.

I nic i nikt tego nie zmieni, bo mam 58 lat i bardzo chcę żyć.

Buongiorno… Ti stanno aspettando*, napisała mi moja włoska sąsiadka Elia.

Li.

*Czekają na Ciebie.


Są dni,

27 listopada, 2025

gdy mam ochotę zawyć jak ranny wilk, zwinąć się w kłębek i zasnąć. Sterta życiowych problemów mnie przerasta, widzę tylko pęczniejącą podstawę, a nie widzę czubka.

Więc jak to ogarnąć?

Najgorzej, gdy muszę polegać na innnych.

Opiekunka jednej starszej pani źle się czuje, chce wrócić na Ukrainę, muszę wymyśleć skąd natychmiast wziąć całodobową opiekunkę, a opiekunka drugiej starszej pani od trzech tygodni choruje, więc codziennie muszę jeździć na drugi koniec Krakowa.

Dlatego tak bardzo potrzebuję drugiego życia, bo jak wyjadę 2300 km stąd, to problemów może mi nie ubędzie, ale przyjemności przybędzie. Balans, balans, balans.

Nasza Klusia była wczoraj na pierwszej wizycie u kociego fryzjera. Nie dawałyśmy sobie rady z jej futrem, a Klusia czesania nienawidzi, jest wtedy wściekła! I nienawidzi nas tak przez kilka godzin, a nienawiść Klusi jest bardzo namacalna.

Groomerka powiedziała, że nie miała jeszcze tak miłego brytyjczyka, ale zobaczcie co z niej wyczesała, co za ulga, o tyle futra mniej na naszej kanapie i podłodze!

No i powiedzieć o Klusi, że miła to szok! (ja tam ją kocham bez pamięci, ale charakterek to ona ma).

Li.


Zakochałam się

25 listopada, 2025

w kalabryjskich platanach.

Zawsze kochałam drzewa, a po przeczytaniu „Sekretnego życia drzew” darzę je jeszcze większym szacunkiem i miłością. Ten platan rośnie przy pałacu na wzgórzu, pustym i na wpół zrujnowanym, podobno ostatni właściciel zmarł bezpotomnie, a dziedziczący po nim dalsi krewni nie są w stanie dojść do porozumienia. Piękne miejsce podupada, ale platan trwa. I oby trwał jak najdłużej, jest piękny!

Wczoraj miałyśmy z A. lekcje włoskiego, serio- dajemy z siebie wszystko. Achillus jest z nas bardzo zadowolony. Jest jednak jedno słowo, którego żadna z nas nie jest w stanie zapamiętać, napisałam je już kilka razy i nadal nie pamiętam.

Cetriolo, cetriolo, cetriolo! CETRIOLO! C-E-T-R-I-O-L-O! Czyli ogórek.

Ale najważniejsze, że mam dokładny termin umowy końcowej, Gagazio uległ codziennym naciskom i wziął się do roboty.

Sono molto felice!

Li.


Tęsknię za swoim domem w Kalabrii,

23 listopada, 2025

planowanie i radość dały mi już do niego klucze, ściany dają się malować, kolor balustrad ustalony (szara mięta!), a filiżanka czeka na poranną kawę na kalabryjskim słońcu.

Chcę już wybierać płytki na taras i wywalić z łazienki różowy bidet.

Moja cierpliwość nie ma cierpliwości, a tu wszystko toczy się niespiesznym włoskim tempem. Na szczęście ze sprzedającymi jesteśmy najpierw „po słowie” (według naszego Agazio* słowo Kalabryjczyka jest święte), ale na wszelki polski wypadek nie zrezygnowałam z formalnej umowy przedwstępnej i zapłaciłam już zaliczkę. Udało mi się „pokonać” kilku innych chętnych, co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że ten dom na mnie czekał i że chce być mój. O poprzedniej właścicielce wiem tyle, że zmarła i że była nauczycielką, zostawiła stosy książek i zadbany dom. Mam nadzieję, że będzie moim ulubionym dobrym domowym duchem, że otoczy mnie opieką, że pomoże wejść w serca miejscowych, że pozwoli mi zaopiekować się tym cudnym miejscem, doceni niewielkie zmiany i usiądzie ze mną przy kominku na tarasie na dachu. Dokarmiała miejscowe koty, jak tu nie wierzyć w przeznaczenie?

Kalabria jest taka piękna, ciągle spokojna, ciągle lokalna, tego mi potrzeba (oprócz błękitnego nieba). Tu wzrok sięga bardzo daleko, obejmuje kawał świata.

Umowę końcową mam w styczniu.

Tylko dwa miesiące, aż dwa miesiące!

Tu nikt się nie spieszy i jakoś to leci od VII wieku przed naszą erą.

Li.

PS. Agazio* to Gagazio, bo trzeba mieć do niego cierpliwość, powiem Wam. Włoski gagatek, z urokiem nie do podrobienia. I na wszystko ma czas.


Cisza to luksus.

10 listopada, 2025

Perspektywa jeszcze dwóch wolnych dni opóźnia moje obiecane sobie działania i mój czas ma ciągle czas. Niechronnym więc jest pewność, że do środy pranie nadal będzie nietknięte, stos rzeczy do prasowania bardziej skamienieje, kosmetyki w łazience nie zostaną poukładane, kwiaty z tarasu nie ściągnięte zabije w końcu mróz, itd, itp. Jakoś trzeba będzie z tym żyć.

Piszecie do mnie maile z pytaniami, więc odpowiem tu zbiorowo:

żeby nabyć nieruchomość we Włoszech (co nie jest trudne) po pierwsze trzeba mieć codice fiscale, taki włoski NIP, przypisywany przez Agenzia delle Entrate (włoski urząd skarbowy). Są różne sposoby, by go uzyskać, można dać pełnomocnictwo pośrednikowi, notariuszowi itd. My poszłyśmy drogą najprostszą, a jednocześnie najprzyjemniejszą, bo zarezerwowałyśmy sobie wizytę w urzędzie w Bergamo i poleciałyśmy lotem z Krakowa o szóstej rano na dzień przed moimi urodzinami, co dało mi poczucie sprawienia sobie prezentu. Urzędniczka była niezwykle miła, nie mogła nadziwić się, że mieszkając w tak pięknym Krakowie chcemy kupić dom w Kalabrii, bo ona „uciekła” z Sycylii na północ Włoch.

Bergamo zaskakująco piękne! Katedra zapiera dech, jedna z piękniejszych jakie widziałam.

A potem pojechałyśmy nad Jezioro Como, tropić ślady Clooneya i o pierwszej w nocy byłyśmy z powrotem w Krakowie. To był cudowny dzień, pełen śmiechu, przyjaźni, pysznego jedzenia, espresso i beztroski, a moja Gusia zaimponowała mi znajomością włoskiego, bo w przeciwieństwie do mnie jest systematyczna/zdolna/ obowiązkowa. Ja nadrabiam ekspresją.

A gdy patrzę na tę zgniłą szarość za oknem, gdy czytam wiadomości na portalach, gdy mam ciągle rosnący poziom niezgody na świat, to myśl o moim domu na drugim końcu Europy, o słońcu, o czekających na mnie kotach, o świeżej oliwie i kłębowisku planów co do podłogi na tarasie daje mi siłę, chęć i radość, chcę mieć drugie życie bez ciężaru pierwszego.

W moim pierwszym życiu wszechobecne zabudowy oficyn wokół mojej krakowskiej kamienicy zabrały mi słońce na moim tarasie pod gwiazdami i ciszę, bo wentylatory i klimatyzatory generują taki hałas, że w tym roku nie spędziłam tam ani jednego wieczoru, macie pojęcie?

Nie zorganizowałam ani jednej kolacji, nie wypiłam ani jednego kubka kawy.

Li.


Organizacyjnie

9 listopada, 2025

dodam, że nie mam pojęcia co tu na tym wordpressie się dzieje, tworzy jakieś dziwaczne nicki. Na wszelki wypadek wykupiłam wczoraj domenę, żeby nie nie dać reklamom pola do popisu.

I udało mi się ustawić opcję bezpośredniej odpowiedzi na komentarz, nazywa się to „komentarz zagnieżdżony”, rany boskie!

Próbujcie logować się dawnymi nickami!

Li


Poza domem w Kalabrii

8 listopada, 2025

absorbują mnie inne rzeczy, bo przecież muszę na ten dom zarabiać.

Moja praca dostarcza mi nieustannego stresu, ale i mnóstwo radości, a to z powodu igraszek losu, które jak to zwykle w moim przypadku dają mi poczucie, że jestem jak Forrest Gump, zawsze przypadkiem we właściwym miejscu.

Historia zaczyna się na sali sądowej, gdzie trwa walka o wysokość alimentów. Ojciec dziecka chce płacić 1000 złotych miesięcznie, ja w imieniu matki chcę 3500 złotych, padają argumenty różnej wagi, a ja mam nieodparte wrażenie, że spotkałam się już gdzieś z moim przeciwnikiem, i że dla losów tej sprawy było to ważne spotkanie, myślę gorączkowo, ojciec (lekarz) twierdzi, że zarabia „tylko” 15 tysięcy, ale jego koszty są ogromne (kredyty, leasingi, terapeuta…), a na mnie nagle spływa olśnienie i informuję Sąd, że powód zapomniał o jednym istotnym źródle swojego dochodu, a mianowicie o zastrzykach z botoksem, prawdopodobnie źródle nieudokumentowanym. Spotkałam bowiem w ciągu ostatniego roku pana powoda co najmniej trzy razy w mojej mocno zaprzyjaźnionej aptece, gdzie kupował hurtowe ilości botoksu, chwaląc się przy tym farmaceutce (mojej przyjaciółce) ileż to już wybotoksował urzędniczek w pewnej gminie niedaleko Krakowa, a mnie śmiał powiedzieć, że powinnam podać sobie botoks w kąciki oczu, o tu:

Zapamiętałam gada. Miał pecha.

Chwila, w której zrozumiał skąd mnie zna i skojarzył z kobietą z apteki, gdzie bywam po sąsiedzku, z reguły w stroju niedbałym- w spodenkach i crocsach -była bezcenna.

Po uzyskaniu od niego szczerej informacji, że z botoksu ma dodatkowy dochód rzędu 12 tysięcy złotych, alimenty w wysokości 3500 złotych Sąd zasądził z przyjemnością, z komentarzem, że przy takich dochodach powoda matka ma prawo kupować dziecku ubrania w Zarze, a nie w Pepco.

Rozwód upłynął w przyjemnej dla mnie atmosferze.

A moja klientka miała uciechę, gdy zarzucał jej po rozprawie, że na pewno chodził za nim detektyw, który niby powiadomił mnie, że on jest w aptece. I ja tam pewnie pobiegłam co sił. Dacie wiarę?

A co na to Lec?

Kłamstwo nie różni się niczym od prawdy, prócz tego, że nią nie jest”

Li.


Gdy jest mi smutno,

7 listopada, 2025

a wbrew mojej woli bywa i tak, to przywołuję pod powieki swoje podróże pod inne niebo.

Od dawna jednak miałam marzenie o swoim miejscu na południu Europy, koniecznie oliwnym i cytrusowym. Chciałam w takie miejsce przyjeżdżać jak do domu, z torebką, bez zbędnego bagażu, wpadać na kilka dni co jakiś czas, poznawać, smakować, wystawiać się na nadmorski wiatr, łazić po oliwnych gajach i dokarmiać południowe koty.

Jestem na najlepszej drodze, bo po jednodniowym wypadzie do Bergamo zdobyłam codice fiscale, czekam już na projekt umowy i niedługo, pełznąć mozolnie przez kamienie włoskiej biurokracji nabywam za równowartość 6 metrów kwadratowych mojego mieszkania w Krakowie śliczną kamieniczkę w centrum kalabryjskiego miasteczka na wzgórzu, z widokiem na Morze Jońskie, z miłymi sąsiadami, z dwiema kochanymi przyjaciółkami w odległości 5 minut spacerem, z których jedna kupiła dom dwa lata temu i w naturalny sposób pociągnęła nas za sobą, bo pokazała nam czym jest ciepły wieczór na tarasie na dachu, pod rozgwieżdżonym kalabryjskim niebem, czym jest płonące w kominku długo żarzące się polano drewna oliwnego, czym jest nocna cisza z pohukującymi sowami, czym jest pójście przed siebie w tysiącletnim oliwnym gaju, czym jest pusta plaża, pyszne espresso za 1 euro, wszechobecna bugenvilla, peperoncino, bergamotka, konfitura z cipolli i cudowny język, którego intensywnie uczę się z Acchillusem, Włochem z Rzymu, tak przystojnym i urokliwym, że wstyd czegoś nie umieć, haha!

Romantyzuję? Pewnie tak. Ale nie muszę tu żyć na co dzień, więc mogę cieszyć się beztroską, nie będę tu przecież pracować, to będzie moja kraina szczęśliwości, relaksu i spotkań z przyjaciółmi, to będzie tylko moje miejsce z tylko moją energią i wpuszczę tu tylko tego, kto to będzie rozumiał i kto pokocha tak jak ja. Miejsce nieskażone.

Na targach staroci można tu kupić prawdziwe cuda! Na 58 urodziny dostałam szlifierkę (najlepszy prezent, mam wielkie meblowe plany!)

A co na to Lec?

„Czas robi swoje. A ty człowieku?

Li

PS. Dom znalazłam przypadkiem-chodząc po miasteczku zobaczyłam wywieszone na domu ogłoszenie o sprzedaży, zmobilizowałam mojego agenta Agazio, by skontaktował się z właścicielką. Ale naprawdę fajne oferty można znaleźć też tutaj: idealista.it

Radzę tylko unikać kupowania nieruchomości z aukcji sądowych, nigdy nie wiadomo kiedy i kto stanie w drzwiach.


Czy wiecie, że…

21 października, 2025

… dom w Kalabrii można kupić za cenę miejsca parkingowego w Krakowie?

Stan nieidealny, czyli idealny dla mnie. Będzie o czym pisać:)

Li


Życzę śmierci własnej matce.

6 Maj, 2025

Moja Mama gaśnie w dopalającej się świecy życia, a właściwie nieżycia, bo demencyjna wegetacja jest upokarzającym i koszmarnym procesem z góry skazanym na przegranie w jednej tylko instancji, bez odwołania.

A ja? Wróciłam właśnie z Zanzibaru.

Dałam sobie czas na relaks, przygodę i wyłączony telefon. Byłam z moimi kochanymi dziewczynami.

I nie żałuję, nie zjadają mnie wyrzuty sumienia, nie mam poczucia że powinnam tkwić przy łóżku matki. Długo szłam do tego punktu, ale nareszcie doszłam. Po drodze zgubiłam wszystko czego sobie nie powiedziałyśmy, zakopałam żale, wybaczyłam błędy. Dbam, by miała opiekę i komfort, leży we własnym domu, na ścianach wiszą jej ulubione obrazy i nawet gdy nikogo i niczego nie poznaje, ufam że czuje że jest u siebie.

A ja? Żyję. Przeczytałam fajną książkę- „Masło”. Polecam każdemu. Za rok lecimy do Japonii.

I niech to się już skończy, moja matka nie zasługuje na taki los.

Li


Ale żeby być uczciwą, to…

5 marca, 2025

… muszę przyznać, że jestem zmęczona. Tak po ludzku zmęczona.

Przez cały dzień czerpię z energii moich mięśni (jak to cudownie brzmi), a wieczorem padam w sensie dosłownym.

Byłam parę tygodni temu w Teatrze Stu na „Błękitnych krewetkach”.

Świetna sztuka wg scenariusza Jacka Cygana.

Siedząc w pierwszym rzędzie (w Teatrze Stu jest to praktycznie na scenie) zasnęłam w trakcie pierwszego aktu.

Zostałam obudzona (bardzo subtelnie) przez Beatę Rybotycką, która posmyrała mi po twarzy pędzlem do pudru, a sala pełna ludzi miała dodatkowy powód do śmiechu.

Sama się śmiałam, być obudzonym przez Rybotycką, która tak pięknie wplotła to w scenariusz, to jest coś!

Przez cały czas rzucała mi potem znaczące spojrzenia, więc trzymałam pion do końca.

Z trudem!

Wiecie- ciepło, ciemno, wygodne fotele…

Li.


Dziękuję, że kogoś obchodzę;)

5 marca, 2025

Nie jest łatwo żyć, gdy wokół Himalaje stresu, a ja stoję nad przepaścią, na maleńkim skalnym występie i myślę jak zwalczyć chęć do skoku i świętego spokoju z chęcią mozolnej wspinaczki w górę na szczyt i do słońca. Bo lekko nie jest, ale od razu zadaję sobie pytanie- czy u mnie kiedykolwiek było lekko? Zawsze coś, ktoś, życiowe żmije i dziury w sercu. A mimo wszystko muszę przyznać sama przed sobą, że los dał mi niesamowity instynkt przetrwania, dużo szczęścia w nieszczęściu i ciągle jeszcze niewyczerpywalne pokłady pogody ducha i optymizmu.

Skoro więc pytacie co u mnie- jest wszystko w najlepszym nieporządku. Jestem życiową szczęściarą, bo mam tylko (jakkolwiek to brzmi) dwie kule u nóg. Prawa to mama ze skrajnym Alzheimerem, a lewa to skrajnie bezrodzinnie samotna starsza Pani L., którą opiekuję się od dziesięciu lat i która nie wstaje już z łóżka. Staram się usystematyzować miotanie się między jedną a drugą, koordynuję opiekunki, muszę pamiętać kiedy której i ile płacę, robię zakupy, eksploruję rynek wypożyczalni łóżek i wózków, załatwiam lekarzy, a w sprawach pampersowo-pielęgnacyjnych osiągnęłam poziom ekspercki.

W międzyczasie nie rezygnuję z życia, bo nie chcę oszaleć.

Podróżuję ile się da. Kocham życie, bo to jedyna miłość która mnie nie zawodzi.

Moja mama i L. są dla mnie przykładem jak nie żyć, więc postanowiłam zostać fit-staruszką. Treningi siłowe w znaczący sposób opóźniają skutki chorób neurodegeneracyjnych, a ja jednak jestem obciążona chorobą mamy. Zaczęłam się bać.

Buduję więc masę mięśniową bardzo konsekwentnie, chyba po raz pierwszy w życiu tak konsekwentnie, osiągi mam niesamowite.

Mój trener to mój bóg, 3 x w tygodniu. Oprócz tego basen.

Bardzo się na tym skupiam, to mi daje oddech.

Wyglądam świetnie, jak widać moje ego ma się dobrze, haha.

Już niedługo będę na Zanzibarze, razem z moimi dziewczynami, które wciąż chcą spędzać ze mną czas. mimo że mają już swoje udane związki z fajnymi facetami.

Szczęściara ze mnie, naprawdę. Jestem zdrowa, z codziennymi okruchami szczęścia. Smutek karmiący się strasznym losem mojej matki wszedł już do naszej codzienności i traktowany zadaniowo nie masakruje nam psychiki. Jest jak jest. Obejmuję to rozumem, chronię emocje.

W dniu moich 57 urodzin odeszła moja najstarsza kotka- Sasza, przeżyła z nami ponad 19 lat. Byłam wtedy w Maroku, cały ciężar tego dnia spadł na Gusię. Dała radę a Sasza wróciła do domu i stoi obok Kary. Nie ma już żadnego zwierzaka ze starej gwardii, ale nie ma pustki, bo Czarny, Mania i Klusia to nasze skarby i domownicy.

Jestem szczęściarą, bo mam wokół lojalnych przyjaciół.

Idzie wiosna, dziś poczułam ciepło na policzkach, życie ciągle jest piękne, a Trump i Musk w końcu odejdą w niebyt, wierzę w to mocno.

Li.


Kiedy zaczynałam

23 lutego, 2024

pisać bloga w 2006 roku miała 7 lat.

Za dwa miesiące skończy 25 lat. Skończyła studia i dostała się na aplikację adwokacką.

Jestem z niej bardzo dumna.

Jest cudowną kobietą, wrażliwą, empatyczną, ale i ironicznie-sarkastyczną, z ciętym dowcipem.

Pilnuje mnie, z nas dwóch jest rozsądniejsza.

Tego nie ma po mnie:)

Li.


Domowe problemy.

22 lutego, 2024

Na czele długiej listy moich obowiązków i jeszcze dłuższej listy problemów stoi dom. Dom mojej matki. Gdybym pisała horrory, to miałabym świetny tytuł.

Dom trzeba utrzymać, ogrzać w zimie, zadbać o ogród, dać zarobić firmie ochroniarskiej. Dom jest wymagający, co jakiś czas wydaje z siebie złośliwe stęknięcie i macha urwaną rynną, bądź podnosi podłogę w garderobie.

Pusty dom marnuje się w świecie pełnym mieszkaniowych braków.

Mam więc do sprzedania dom z kutymi ręcznie balustradami balkonów, o powierzchni dużo za dużej, bo mama nie słuchała głosów rozsądku, z piwnicą gdzie przechowywała wory z rzeczami z licznych przeprowadzek i nigdy ich nie rozpakowała, z oranżerią gdzie zimą straszyły uschnięte kikuty letnich roślin i z ogrodem, w którym pnące różowe róże sięgają do pierwszego piętra, a hibiskus jest jak potężne drzewo.

Ten dom od początku był w rozmiarze XXXL, gdy wystarczyłoby M.

W domu tym umarł z tęsknoty pies mojego ojca, który nie był w stanie zrozumieć, gdzie podział się jego pan i cierpliwie na niego czekał, aż do dnia w którym pękło mu serce.

Pianino po mojej babci, które pamiętało jeszcze moje pierwsze gamy, „Sonatę Księżycową”, no i „Dla Elizy” bez sentymentu dałam w prezencie synowi przyjaciółki.

Trzy wielkie kontenery pochłonęły resztę.

Marność nad marnościami.

Życie to hipopotamy na wyspie Orango, lemury na Madagaskarze, pizza w Neapolu i pasteis de nata w Lizbonie.

Patrząc na marny, demencyjny los mojej matki rozumiem to jak nigdy dotąd.

Li.


Chodzi o to, że

21 stycznia, 2024

nagle przestał mi się dłużyć czas, serio.

Koniec z leniwymi popołudniami i długimi wieczorami. Koniec z przedpołudniową nudą niedzieli.

Teraz mam szybką wydawkę, istny życiowy fast food, nie wyszłam z południa, a tu już wieczór.

Czas dla siebie stał się najbardziej ekskluzywnym towarem, a szczytem szczęścia godzina w wannie i maseczka na twarz. Miotam się więc między sprawami, ludźmi, mamą i tymi nieszczęsnymi gołębiami (D. wraca za dwa tygodnie, a jej facet podrzucił mi kolejne dwa wory pszenicy).

Manicure robię w niedzielę, co za szczęście że „Femmes” na Sereno Fenna wychodzi naprzeciw takim jak ja. Mam plik niezrealizowanych recept, przedawnione skierowania na badania, mnóstwo smsów z pretensjami o brak kontaktu i przeczucie, że zaraz coś tak pieprznie, że się nie pozbieram.

Co się stało z moim życiem? W desperacji szukam miejsca na lutowy wyjazd, muszę znowu pod inne niebo, na ciepły weekend i dobre jedzenie, na snucie się bez celu, ale z przyjemnością.

Jak pisać, gdy palce osaczone rzeczywistością nie rodzą pogodnych literek?

Jak pisać, gdy życiowy chaos i huk pękających złudzeń o dotrzymaniu postanowień o kochaniu siebie i dbaniu o siebie jest świadectwem porażki…

Nie, nie poddaję się, przetrwam wszystko, tylko szkoda, że moje życie mija dokładnie tak, jak nie chcę żyć.

Żyję więc w antyżyciu, doświadczam wszystkiego tego, czego nie nigdy nie chciałam doświadczać. 

Ale mam na nadgarstku cztery zwoje czerwonej nitki z węzełkiem pomyślności, dostałam od prawdziwego szamana, tak w nią wierzę, że spokojnie czekam na wiatr co rozgoni…

Musi być dobrze, bo nie może być inaczej.

Li.


Wróciła do mnie stara przyjaciółka…

9 stycznia, 2024

…. bezsenność. Powspominam więc to, czego nie opisałam.

4 listopada 2023 roku skończyłam 56 lat. I to jest straszne. Oswajam się z nieuchronnym, obym nie skończyła jak moja mama. Postanowiłam zaklinać los i nie celebrować urodzin, tylko wyjeżdżać pod inne niebo. W 2022 roku udawałam, że nie mam urodzin na Madagaskarze, w tym roku nie świętowałam ich w poobijanym busie na czerwonej afrykańskiej drodze z Gambii przez Senegal do Gwinei Bissau. Notabene na Madagaskarze spotkała mnie śmieszna historia! Poznała mnie dawna czytelniczka bloga, jeszcze z czasów Chustki, mieszkająca w Szwecji (ściskam Cię Jagoda!), a moment w którym podpłynęła do mnie w wodzie i zapytała, czy to ja jestem Li- bezcenny. A potem była świadkiem, gdy o mało nie wywołałam lokalnej wojny uwalniając z niewoli przywiązanego krótkim sznurkiem lemura. Wrzeszczałam tak, że przyniesiono mi nóż i chwila, gdy to nieszczęsne zwierzę pobiegło w stronę lasu była piękna! Obiecuję sobie opisać te przeżycia, wrzucę trochę zdjęć, bo moja pocovidowa pamięć naprawdę mnie zawodzi. Łaknę przygód i miałam przygody! W Gwinei Bissau przeżyłam kilka historii , w których pokonałam własne ograniczenia, bo nigdy nie uwierzyłabym, że to w Afryce wsiądę pierwszy raz w życiu na motor i pojadę nim brzegiem oceanu podczas odpływu na Wyspach Bijagos. Nigdy też nie uwierzyłabym, że nęcona wizją zobaczenia hipopotamów w naturze wejdę w bagno po kolana, będę w nim brnąć starając nie zauważać pijawek, węży i tego wszystkiego co w takiej czarnej otchłani tylko czyhało na moje gołe łydki. A czy uwierzyłabym, że skoczę z łodzi do wody, gdzie do dna były straszne dwa metry?

Nie mogę spać, dochodzi czwarta rano. Wróciłam przed chwilą do domu po wykonaniu pewnej misji, mogę się do niej przyznać tylko w otchłani internetu, gdy późną nocą niczym Kuba-Rozpruwacz, wychodzę z domu, owinięta szalem i w czapce z daszkiem i modląc się, by nikt mnie nie zobaczył, idę do auta, wyciągam z bagażnika 5 kg pszenicy ( a mam jej tam dwa wielkie wory, na oko 100 kilo) i rozsypuję ją w tajemnym miejscu, którego nie zdradzę, karmiąc gołębie, których osobiście nie znoszę, ale których jest mi w zimie tak bardzo żal. Na cały miesiąc zamieniam się w gołębiarę, Ale co zrobić- obiecałam D. że będę to robić, podczas jej miesięcznej nieobecności. Ona robi to codziennie, przez cały rok. I one czekają, to w tym wszystkim jest najgorsze. Codziennie czekają. Nie da się nie przyjść.

Ot, takie zwyczajne życie.

Li


Miotam się po dniach, prześlizguję przez noce.

8 stycznia, 2024

Widzę, że mam zapisanych 195 szkiców… tyle razy próbowałam coś z siebie wyrzucić, by znowu doświadczyć nieznośnej lekkości bytu. Z jakiegoś jednak powodu musiałam pęcznieć od życia, gromadzić odpady jak Wielka Pacyficzna Plama Śmieci, rozrastać się w każdym kierunku, poza właściwym. Pisanie przestało być lekiem, literki wywalane via klawisze przestały pociągać za sobą nitki smutku, zniechęcenia i nieszczęśliwości. Jestem zmęczona, przeorana i wkurzona. Taki zestaw nigdy ze soba nie współgra, jest kopalnią toksyn i świadectwem niemocy. Staram się nie poddawać, o losie, jak ja się staram!

Nie ma już Szarego i Bobcia, ale wychowuję z mizernym skutkiem kolejne koty (ze starej gwardii mamy Saszę, a z nowości to Klusię, Czarnego Kota i absolutne cudo- Manię).

Wszystko mija, nawet najdłuższa żmija, czy aby na pewno Panie Lec?

Li


Co do zasady

12 marca, 2023

jestem szczęśliwym człowiekiem. Doceniam to co mam, nie pragnę tego czego nie mam, zwyczajnie cieszę się życiem, drobiazgami, wyjazdami pod inne niebo, moimi córkami, kotami, nie bez smuteczku za tymi, których już nie ma. Życie dla mnie jest zawsze z przodu, to się nie zmieniło mimo coraz większej ilości siwych włosów pod farbą. Mam 55 lat i 4 miesiące i nawet jest mi z tym dobrze. Bo to jeszcze nie jest źle. A świadomość tego jak może być źle boleśnie uderza mnie codziennie, gdy patrzę na swoją mamę. Traci pamięć, traci radość i światło życia. Wszystkiego się boi, nie jest w stanie opanować irracjonalnego z mojego punktu widzenia lęku. Nasza relacja zawsze była trudna, daleko jej było do tytułu matki roku, ale to już jest nieważne. Teraz nagle dostaję od niej tyle miłości, ile nie dostałam przez całe życie. Teraz na mnie czeka, cieszy się na mój widok. Teraz chce by ją całować i przytulać. Teraz jestem dla niej najważniejsza, na pierwszym miejscu, beze mnie nie żyje.

I to jest tak bardzo przeraźliwie smutne, kochajcie się, mówcie sobie „kocham” na koniec dnia, na koniec każdej rozmowy telefonicznej, ja tak mam z moimi dziewczynami, to jest takie silne, budujące, daje poczucie przynależności, daje morze miłości, daje sens ciężkiej codzienności, rozświetla mroki średniowiecza.

Kupiłam wczoraj kilka płyt, nie mogę się nimi nacieszyć, słucham na maksymalnej głośności, piję napar z imbiru i leniwie zbieram się na lotnisko po Gusię.

A co na to Lec?

Żyj współcześnie, jeśli nie możesz tego przełożyć na inny czas.

Li.


Sama sobie kupię kwiaty!

14 lutego, 2023

Uwielbiam tę piosenkę, tańczę sobie przy niej, uśmiecham się do siebie i trzymam za rękę.

A wokół tyle miłości- znowu mam czarnego kota, Szary musiał odejść, by przyjść mógł nowy kot. Kot ma na imię Kott i jest chodzącym czarnym aksamitem, przemiłym przytulasem. Czarne koty są magiczne.

Za kilka dni zmienię niebo, bo nareszcie, nareszcie Lizbona!

A dla wszystkich dużo miłości i przytulania. Ostatecznie dziś są te cholerne Walentynki.

:)

Li.


Ku Szarej pamięci.

16 stycznia, 2023

Uśpiłam dziś Szarego. Ufnego, mruczącego kota. Chłoniak zabierał go po kawałku, nie chciałam, by zjadł go do końca, by go upodlił, bo Szary zawsze był samcem alfa, królem kuwety, cesarzem kanapy i Panem mojego łóżka.

Siedemnaście lat wspólnego życia, bezwarunkowej miłości, czekania przy drzwiach, wygrzewania łóżka, sikania po materacu, ech… jak tu żyć bez tej szarej mendy, jak tu żyć?

Nie żyją już Maszkot, Boluś, Mecenas i Szary.

Został Bobcio i Sasza. Bobcio przez ostatni tydzień zachowywał się skandalicznie. Wyczuł słabość Szarego i zwietrzył swoją szansę detronizacji konkurenta. Atakował biedaka i dostawał ode mnie po tyłku.

Smutno mi, ten kot był przecież tak bardzo na miejscu. I już go nie ma. Siedemnaście mgnień wiosny, siedemnaście lat wtulania się w szare futerko, łaskotania wąsami, całowania w pyszczek. Siedemnaście lat fascynujących obserwacji Szarego życia. Siedemnaście lat pilnowania, by nic nie leżało na podłodze, bo zostanie zlane do imentu, Szary kochał porządek. Będę mogła położyć teraz dywanik przed wanną… bezpiecznie. Smutne, jakie to smutne.

Tak tylko piszę, by pamiętać ten dzień.

Li.


Jestem w stanie wiecznej wojny.

25 października, 2022

Mój osobisty konflikt z czasem wiecznie tli się pod cienką warstwą nocy i dni. Staram się tłumić go ponadnormatywną pracą, ale wpadam czasem w taki tygiel kotłujących się spraw, że już nie daję rady. Za dwa dni o tej porze muszę jechać na lotnisko do Warszawy, a lista zadań ciągle rośnie. Dlatego o zmianie stylu życia napiszę Wam po powrocie z moich urodzinowych wakacji. Dziś ważę mniej niż wczoraj i trochę więcej niż jutro, to jest tak motywujące, wspaniałe uczucie, nakręca moje trybiki, dodaje mi energii i chce mi się jeszcze mocniej żyć.

Podałam Wam kilka nazwisk, kto chce niech zacznie słuchać.

Znikam do 12 listopada, czuję że to będą wspaniałe wakacje!

Li.


Piszę do Ciebie list!

23 października, 2022

Dziewczyny, dostałam tak dużo maili, że nie jestem w stanie ogarnąć ich od razu ( a myślałam, że już nikt mnie nie czyta!!!). W czwartek wylatuję na Madagaskar i czas do zostawienia porządku w pracy bardzo mi się kurczy. Zrobię sobie jeden wzór i do wszystkich powysyłam.

Ale teraz napiszę kilka słów, może to komuś pomoże.

Od kilku lat czułam się coraz gorzej. Przeszłam wszelkie możliwe diety, łącznie z pudełkową (co za koszmar, po tygodniu miałam odruch zwrotny na widok pudełek pod drzwiami). Raz chudłam, ale znowu tyłam. Ale co najgorsze, wyniki z badań krwi miałam „w normie”. W końcu trafiłam na endokrynolog-diabetolog i zleciła mi badanie krzywej cukrowej i insulinowej. Wtedy oficjalnie dowiedziałam się, że mam cukrzycę II stopnia połączoną z insulinoopornością. Otóż zdarza się, że organizm, pomimo prawidłowego lub nawet podwyższonego stężenia insuliny we krwi, nie reaguje w odpowiedni sposób i nadal ją produkuje. Stan taki nosi nazwę insulinooporności, czyli obniżonej wrażliwości organizmu na działanie insuliny. Wytwarzanie coraz większych ilości tego hormonu (powyżej rzeczywistego zapotrzebowania organizmu) prowadzi do poważnych komplikacji zdrowotnych, poczytajcie sobie o tym. Nadmierna praca trzustki prowadzi do jej osłabienia, natomiast wysokie stężenie insuliny osłabia, a często nawet uniemożliwia działanie glukagonu, czyli hormonu biorącego udział w procesie spalania zapasów energii. Prowadzi to do odkładania się tkanki tłuszczowej, co skutkuje nadwagą, a nawet otyłością. Medycyna nie traktuje insulinooporności jako osobnej jednostki chorobowej, ale zalicza ją do grupy ściśle powiązanych ze sobą zaburzeń, zwanych zespołem metabolicznym.

Dostałam leki Jardance i Trulicity, drogie jak cholera, bo oczywiście nie refundowane. Zaczęłam je brać- Jardiance raz dziennie, Trulicity raz w tygodniu w postaci zastrzyku w brzuch. Oprócz tego musiałam przestrzegać rozpisanej diety i jeść 5 razy dziennie.

Zaczęłam 25 stycznia 2021 r. Rzeczywiście zaczęłam chudnąć, powoli ale stopniowo. W marcu 2021 zachorowałam na covid, trafiłam do szpitala, tam dostawałam codziennie insulinę, bo ilość sterydów jakie we we mnie pchano rozwaliły mi cukier. Covid miał jeden plus, w ciągu miesiąca schudłam 9 kg.

Do grudnia 2021 udało mi się zrzucić 19 kg, mimo że moja relacja z jedzeniem była koszmarna- nie mogłam już na nie patrzyć, a obowiązek jedzenia co 3-4 godziny mnie wykańczał. Do tego miałam złe samopoczucie, stany senności w ciągu dnia, co przy mojej pracy dostarczało mi dodatkowego stresu. Wlewałam w siebie głównie kawę. Nie mogłam spać.

W dodatku zaczęłam być sfrustrowana, bo waga znowu zaczęła rosnąć. Do 1 czerwca 2022 roku w stosunku do grudnia 2021 roku wzrosła o 8 kilogramów, więc z mojego odchudzania pozostało mi tylko na minus jedenaście kg. I wąskie dżinsy, które kupiłam sobie z dziką radością znowu nie były w stanie się dopiąć. Byłam nieszczęśliwa, sfrustrowana i zła. I wtedy znowu do roboty wzięło się moje życiowe szczęście. Szukałam czegoś na YT i trafiłam na kanał Braci Rodzeń. Teraz już ich nie słucham, ale wtedy pierwszy raz ktoś mi opowiedział o moich problemach i znalazł na nie rozwiązanie. Oni mówili o mnie. Przeżyłam szok, przez weekend obejrzałam ich wszystkie filmy, a potem trafiłam na dietetyków: Annę Godyń, Joannę Salwę i Mateusza Ostręgę i jestem im wierna do dziś. Bracia Rodzeń są bardzo pierwotni w swoich poglądach na jedzenie, Anna i Joanna są zdecydowanie bardziej wysublimowane i promują wesję keto śródziemnomorską, z mniejszą zawartością tłuszczy zwierzęcych. Mateusz Ostręga jest dietetykiem- keto świrem, ale bardzo merytorycznym. Słucham ich, czytam ich książki i widzę, że można cudownie żyć. Przez dwa tygodnie przeczytałam wszystko co znalazłam. Zrobiłam keto zakupy. Zaczęłam 15 czerwca 2022 roku. Od razu wprowadziłam zasadę postu przerywanego, to znaczy: jem przez osiem godzin, przez 16 nie jem. Ciężko było tylko pierwszego dnia. Jem o godz. 10.00 i o 18.00, a jak czuję że potrzebuję jakąś małą przekąskę w ciągu dnia, to jem- np miseczkę borówek amerykańskich z jogurtem greckim. Ale przyznam, że rzadko się zdarza, bym była głodna, jem raczej z łakomstwa, bo kocham borówki! Od 15 czerwca 2022 do dziś schudłam równe 16 kg.

O co w tym wszystkim chodzi? Napiszę Wam łopatologicznie, po szczegóły odsyłam do fachowców:

Chodzi o to, że nasz organizm czerpie energię przede wszystkim z glukozy. Jak masz insulinooporność, to gospodarka glukozą jest bardzo zaburzona. Tyjesz i tyjesz. Głodzisz się i tyjesz. Masz napady wilczego głodu, jesteś senna, rozdrażniona, masz problemy ze snem. Czy to o Tobie piszę, kochana?

Ciąg dalszy nastąpi jak wrócę z roweru!

Li.


Cześć!

21 października, 2022

Żyję, a życie chwilowo bywa znośne.

Za tydzień lecę na Madagaskar, na całe 15 dni. Tak postanowiłam uczcić 55 urodziny.

Dieta ketogeniczna czyni cuda, zaprawdę powiadam Wam. Schudłam 26 kg, a nie powiedziałam jeszcze ostatniego słowa. Trzeba ją tylko prowadzić mądrze i odpowiedzialnie! Żadnego smalcu, tłustych mięs, kiełbas i golonek.

Chcecie znać szczegóły, namiary na dietetyka itp. to piszcie. Mogę tylko powiedzieć, że dzięki keto leki na cukier są mglistym wspomnieniem, nastrój mam fantastyczny (keto-euforia!), cerę cudowną, jem dwa razy dziennie, nie jestem głodna (niesamowite uczucie) i choć czasem drgnie mi powieka na widok tiramisu, to odwyk od cukru przebiega bez żadnych odstępstw! Niesamowite- można nie jeść cukru, węglowodanów i cudownie żyć.

Z ploteczek to donoszę, że Nemo nie ma już konia ostatecznie, tzn. węzeł małżeński został przecięty i jam to nie chwaląc się uczynił. Zapowiedziałam również, że jest to ostatni rozwód w którym jednocześnie uczestniczy i Nemo i ja. Mówiąc wprost- 15 lat temu z nim się rozwiodłam, kilka tygodni temu jego rozwiodłam i jest to najbardziej komiczna strona tej całej ponurej historii. Jednak ma rację Lec, że każdym rogiem czyha kilka nowych kierunków. Trzeba tylko zawsze iść w stronę słońca! Wierzyć w prawdę, lojalność, sprawiedliwość. I nie oglądać się na przeszłość, to skamielina.

Kto wie, ten wie:)

I nie, nie jesteśmy razem. To byłoby już zbyt komiczne. Ale ostrożnie zaczynamy poznawać się na nowo, jednak osiemnaście lat przerwy to kawał czasu.

Czasem myślę, by wrócić do pisania, ale mam tak szczelnie wypełnione noce i dni, że zupełnie nie mam na to czasu/potrzeby. Poprostu żyję, jak zwykle jestem szczęśliwa, choć czasem słońce czasem deszcz, cieszę się z byle czego, choć najbardziej będę się cieszyć, jak z powierzchni ziemi zniknie Putin i PiS.

Moje dziewczyny szczęśliwe, a Karolcia to ma chłopaka prawdziwego szczęściarza-w styczniu wygrał w brytyjskiej loterii fajne auto, a po pół roku rolexa za 20 tys funtów. W dodatku twierdzi, że to Karolina jest jego największą wygraną, czyż to nie urocze? We wrześniu przyleciał pierwszy raz do Polski, pojechał do Auschwitz na kogo się tam natknął? Na Arnolda, który akurat mierzył się z przeszłością ojca nazisty. Taki szczęściarz w rodzinie to skarb. No bo jakie jest prawdopodobieństwo spotkania Schwarzeneggera w Polsce, w dodatku gdy jest się tu pierwszy raz?

Li


Dzień Matki powinien być codziennie.

26 Maj, 2022

Dzień Matki uczciłam powstaniem o piątej rano.

Było tak cudownie rześko, a umyte nocnym deszczykiem liście koiły oczy majową zielenią, to odcień nie do podrobienia.

Starsza dostała kawę do łóżka, ale zachowała resztki przyzwoitości konstatując, że powinno być odwrotnie…

Dziś mam szalony dzień, pod wieczór czeka mnie jeszcze podróż do Wrocławia.

Ale wszystkim Mamuśkom najlepszego! Niech Wam się darzy, bądźcie szczęśliwe, niech dzieci Was kochają, niech Was wspierają, niech chcą z Wami spędzać czas, niech będą Waszym szczęściem, Waszą dumą, Waszymi przyjaciółmi. Ja mam to szczęście, że moje takie są.

Ogromne szczęście, bardzo je doceniam, bardzo.

Li.


Pytam bez nadziei na odpowiedź.

23 Maj, 2022

Są takie dni jak dziś, że budzi mnie słońce, wstaję w świetnym nastroju, koty grzecznie czekają na śniadanie, ekspres robi mi idealną kawę, nie mam niczego pilnego, więc nie muszę się spieszyć, włosy ładnie się układają, waga też jest miła, ech… jak tu nie kochać życia.

A potem wchodzę w szambo wiadomości i żyć mi się nie chce.

Jak czytać, jak to przyswajać, jak reagować, by nie hodować w sobie tej potężnej nienawiści?

Li.


Piątkowy spleen.

20 Maj, 2022

Dałam sobie dziś przyjemność bycia w złym nastroju. Jestem zmęczona ostatnim tygodniem, Vangelis umarł, Gusia nie przyjeżdża na weekend, dość powodów, by wyłączyć telefon, zamknąć się w domu i sprzątać.

Ale postanowiłam, że jutro będę mieć cudowną sobotę, mam miłe spotkanko, a poza tym wstaję skoro świt na giełdę kwiatów, nakupię naręcza lilii i może w celach motywacyjnych trochę kwiatów na jeszcze nie sprzątnięty taras. Huk roboty, huk!

I tak ma być. Póki marudzę, cieszę się, sprzątam i ogarniam kocie kuwety, to żyję.

Li.


Dlaczego nie mam czasu na tutejsze żyćko.

18 Maj, 2022

Przecież banału o tym, że wszystko się zmienia nie będę Wam pisać… To już nie są jakże beztroskie lata między czterdziestką a pięćdziesiątką. Ależ miałam wtedy wyrzut życiowej energii, wybudowałam dom pod gwiazdami, miałam tyle towarzyskich sznurków, istne kipu, telefon dzwonił bez wytchnienia.

A dziś? Nie ma beztroski, ale robię wszystko, by nie popaść w zmartwienia, co to to nie!

Mam pod opieką dwie mocno starsze panie, z których jedna oświadczyła mi ostatnio, że ma wirusa w telefonie, bo gdy rozmawia przez telefon, to boli ją gardło i robi się agresywna. Dzwoni do mnie kilkanaście razy dziennie, zapomina, że już dzwoniła, pyta co zrobić, bo ma zepsuty telefon i nie może się do nikogo dodzwonić, ale dzwoni do mnie z tego wlaśnie telefonu, czego nie zauważa. Pyta do czego służy ładowarka, już nie potrafi uruchomić pralki. Ale PiS dalej kocha, ta sfera mózgu pozostała nietknięta, taki beton.

Druga jest starsza od pierwszej, ale dużo mniej problematyczna, stara się być samodzielna, nie znosi PiS-u, więc dla własnego bezpieczeństwa nie mogą spędzać czasu razem. W związku z tym miotam się między jedną a drugą.

Do tego moja była teściowa z bardzo chorym teściem (chyba nigdy nie napisałam o tym, że po latach Wielkiej Smuty jakieś siedem lat temu powróciłyśmy do naszej przyjaźni i miłości i znowu mamy bardzo bliska relację), mocno ją wspieram, dbam jak mogę i poprostu kocham. To ukochana babcia moich dziewczyn.

Wniosek z powyższego jest nieuchronny- najważniejsze jest zdrowie, czego i Wam życzę.

Li.


Jest jak jest.

14 Maj, 2022

U mnie tradycyjnie wszystko w najlepszym nieporządku. Po tak długim czasie ilość życiowych zdarzeń urosła do stosu niemożliwego do opowiedzenia. Ze spraw najważniejszych i wartych zapamiętania wspomnę wyjazd z Gusią do Bolonii i Florencji, musiałyśmy na własne oczy zobaczyć „Narodziny Wenus”, ten obraz przeniesiony na 2000 puzzli przez kilka dni ratował naszą izolację*, a włoskie klimaty nigdy nam się nie znudzą. Ach, no i kilka dni temu Drezno z Galerią Starych Mistrzów.

Najwyższy stopień ważności dałabym historii mieszkających u mnie trzech kobiet z Ukrainy, smutne ale i krzepiące doświadczenie. Ciągle wierzę w ludzi.

Ze spraw życia blogowego, które wbrew pozorom jakoś jeszcze dycha, wspomnę moje spotkanie oko w oko z Agatą, a jest to kobieta która napisała pierwszy komentarz na moim pierwszym blogu, tym na Interii, był to rok 2006, szok!

Ze spraw nieważnych, ale dających świadectwo, że każde świństwo i podłość prędzej czy później dosięgnie kara, to moich „starych” czytelników spieszę poinformować, że kobieta-koń stała się ponurą przeszłością, a Nemo powrócił do życia z piekła, jakie raczyła mu zafundować. Oczywiście, że nie mam nad nim litości, co do zasady, ale nawet on nie zasługiwał na taki los. W każdym razie nareszcie jest normalnie, dziewczyny szczęśliwe bo odzyskały ojca, ja szczęśliwa, bo to był rak mojego życia, cała szeroko pojęta rodzina szczęśliwa. I nikt nawet nie uroni łzy. Ot, życiowy sukces- tak zapisać się w pamięci, że brak obecności budzi wielką radość i jest świętowany.

Nie wiem kiedy tu wrócę na dobre. Intensywnie żyję, cieszę się byle czym, ciągle jestem taka zachłanna na piękno, na tlen, na śmiech, nawet i na łzy, bo czasem płaczę z radości/smutku.

Miłego dla Was, o ile ktokolwiek jeszcze tu zagląda:)

Li.

PS. Oliwka przeżyła zimę, puszcza nowe pędy w stronę słońca!

*prawdziwym wyzwaniem było ułożenie „Gwiaździstej Nocy”, a top wyzwaniem „Wielka Fala w Kanagawie”, polecam, tydzień z głowy:)


Jak pozwać polską rzeczywistość?

18 stycznia, 2022

Marzę o dniu, w którym nie będę zaczynać dnia od przeglądania wiadomości, nie będzie interesować mnie polityka, ani wszelkie inne rodzaje szamba, nie będę emocjonalnie przeżywać niezależnych ode mnie zdarzeń. Marzę o dniu, w którym nareszcie sama przed sobą przyznam, że nie mam wpływu ani na świat, ani na ludzi, ani nawet na lokalne sprawy, więc muszę odpuścić. Wtedy będę wolna i szczęśliwa. Zamknę się w sobie, włączę tryb przetrwania i znowu będę znać wszystkie książkowe nowości i seriale na Netflixie.

Na razie jestem mocno przerażonym człowiekiem, bo nie wiem już gdzie patrzeć, by nie kaleczyć oczu, jak słuchać, by nie słyszeć krzyku, jak mówić, by zostać wysłuchanym.

Czuję się jak gumowa kaczka rzucona w morze i miotana falami. Można oszaleć, bo jak żyć gdy wrażliwość wyje i nie daje o sobie zapomnieć? Jak żyć, gdy rozum walczy z absurdami? Jak żyć, gdy nie da pogodzić się świata wewnętrznego z tym zewnętrznym?

Czekam aż Gusia skończy sesję i muszę… gdzieś… na kilka dni… pod inne niebo.

Inaczej się uduszę. U-DU-SZĘ.

Li.


Mądrego warto posłuchać

12 stycznia, 2022

Utknęłam w bagnie roboty i tylko dlatego mnie tu nie ma.

Ale nie tracę z pola widzenia spraw bieżących, obejrzyjcie ten wywiad, naprawdę warto. O ile oczywiście ktoś ma ochotę jeszcze bardziej się zdenerwować, podnieść sobie ciśnienie i mocniej zaciskać pięści w tej cholernej niemocy.

Li.


Podatków nie da się uniknąć, ale chwilowo można o nich nie myśleć.

4 stycznia, 2022

Staram się odizolować od wiadomości o cenach gazu, inflacji, podwyżce stóp i nowych mega-podatkach. Pomyślę o tym jutro, bo dziś nie dam rady wcisnąć do głowy nowego zmartwienia. Skupiam się na rozwiązywaniu małych spraw, tak by metr po metrze oczyszczać swoją przestrzeń do życia. To trudne, bo sprawy nieustannie płyną wartkim strumieniem, więcej w nich smutku niż radości, ech… radość staje się diamentem naszych czasów- jest coraz rzadsza i coraz trudniej ją znaleźć, zwłaszcza po długiej rozmowie z księgową.

Nic to. Będę pracować mniej i znajdę w tym sens. Remont domu zrobiony, nowe auto mam, ekspres do kawy też, włosy mi odrosły, jestem zdrowa, trzykrotnie zaszczepiona, oprócz błękitnego nieba, nic mi więcej nie potrzeba. Może tylko ładnego stolika do pokoju Karolci, takiego do kanapy. Przemalowałam jej pokój i kupiłam różową kanapę. Część sypialna została ściennie różowa i cudownie zgrywa się z zielenią „pokoju do pracy”. Najfajniejsze było to, że Karolci ta spodobała się ta zmiana, po przyjeździe do domu miała miłą niespodziankę. Kanapa jest teraz jej miejscem pracy zdalnej, to jedyna korzyść z pandemii- moje dziecko może pracować z każdego miejsca na świecie.

No i nie zrobiła awantury o naruszanie przestrzeni, prywatności i takich tam… dojrzała czy co? :)

Li.

Lampa rzuca tajemnicze cienie, pięknie to wygląda!


Jak mocny róż ocalił życie.

3 stycznia, 2022

Po jedenastu latach przyszedł czas na pomalowanie łazienki.

Wiadomo- na jeden z tysiąca odcieni różu.

Miał być zgaszony, z kroplą szarości, elegancki, nietuzinkowy. Na kartoniku z testera wyglądał cudownie.

Wyszło jak zwykle, czyli nie wyszło, jest tak mocny, że krzyczy.

Ale ma jedną podstawową zaletę, która uratowała mu życie i gwarantuje brak zamalowania: rano, gdy pierwszy raz po pomalowaniu weszłam do łazienki i spojrzałam w lustro przy jakże niekorzystnym szarym świetle poranka, ten nieszczęsny mocny ścienny róż rzucił taką różaną poświatę na moją twarz, że wyglądałam jak Królewna Śnieżka. Serio!

Krew z mlekiem, idealna cera, rozświetlone lico.

Postanowione, zostaje. Przynajmniej codziennie rano w moim łazienkowym lustrze będę pięknie wyglądać.

Li.


Miałam pisać lekko o życiu, a nie ciężko o śmierci.

2 stycznia, 2022

Spotkałam się dziś z człowiekiem, który twierdzi że uratowałam mu życie.

A ja tylko dwa miesiące temu przekonałam go do zaszczepienia się.

Jego ojciec nie dał mi się przekonać. Tydzień temu zmarł, po trzech dniach choroby.

Wstrząsnęło to mną, bo go znałam, lubiłam i ceniłam, to był dobry człowiek. ( A tak go prosiłam, nawet błagałam, opowiadałam o pobycie w szpitalu…).

Szczepcie się, proszę. Nie sugerujcie się brakiem badań o długafalowych skutkach szczepionek. Życie jest tu i teraz.

Li.

PS. Osiem miesięcy temu leżałam na łóżku na pierwszym planie zdjęcia. Na drugim łóżku leży czarny worek, a w nim zmarła kobieta. Żyła jeszcze na godzinę przed zrobieniem przeze mnie tego zdjęcia. Nie, nie dla sensacji umieszczam to zdjęcie, a ku przestrodze. Sama ledwo żyłam, leżałam pod kroplówką i pod tlenem, ale udokumentowałam cudzą śmierć dla moich nie wierzących w pandemię znajomych. Wysłałam każdemu. Niektórych przekonałam. I dziś, jeżeli choć jedna osoba dzięki temu się zaszczepi, to warto było wrócić do tego koszmaru.


U mnie problemy zawsze się mnożą, mam na to niezbity dowód.

2 stycznia, 2022

Ile razy przyjeżdżałam do matki i parkowałam pod jej domem, obok auta w magiczny sposób materializował się chudy czarny kot. Nie wiem w jaki sposób odróżniał moje auto od innych, ale dobrze wiedział że ode mnie zawsze może liczyć na jedzenie. Po wakacjach udało mi się namówić mamę, by na noc wpuszczała Czarnego do domu, pchał się tam w rozczulający sposób. Doszedł mi więc kolejny obowiązek- regularna dostawa jedzenia i żwirku. Kot zadomowił się od razu, choć niestety ma do dyspozycji jedynie tzw. ogród zimowy, bo nie jestem w stanie przekonać mamy, by pozwoliła mu buszować po całym domu. Ale jest mu ciepło, ma miękkie legowisko, regularne jedzenie, przytył, sierść mu się błyszczy, w ciągu dnia wychodzi, wraca na noc i niezmiennie cieszy się na mój widok.

Od pewnego czasu zauważyłam, że jedzenia idzie dwa razy więcej, kuweta też jakby bardziej zapełniona… hm… czy wyobrażacie sobie, że w domu mojej matki zamieszkał drugi czarny kot, identyczny jak ten pierwszy, a ona niczego nie zauważyła? A ja myślałam, że dwoi mi się w oczach. Znalazł się jakiś kolejny biedak, który przyuważył stołówkę i ciepłe łóżeczko, skorzystał z okazji, podszył się pod pierwszego, wszedł do domu i już z niego nie wyszedł.

Obecnie więc w domu mojej matki (nie przepadającej za kotami) mieszkają dwa czarne koty . Na tyle są do siebie podobne, że nie jestem w stanie odróżnić jednego od drugiego, bo cwaniaki równo się do mnie łaszą, mruczą i dają się brać na ręce. Mam teraz problem, bo za kilka miesięcy wyprowadzamy mamę z tego wielkiego domu do mieszkania niedaleko mnie. Co pocznę z kotami, nie wiem. Mama na pewno nie będzie chciała ich zabrać, miłości do zwierząt nie wyssałam z mlekiem matki.

Oto kolejny dowód na to, że moje problemy zawsze chodzą parami.

Jakieś pomysły? Do siebie nie mogę ich zabrać, bo w kolejce na meldunek u mnie czekają moje koty kancelaryjne- Mecenas i Bandyta. Póki jednak mam Szarego, nie mogę wprowadzić nowego kota, bo zazdrość Szarusia ma konkretną postać- fizjologiczną. Na wszystkim co uznaje za swoje wyłączne terytorium.

Li.


Mam brak poczucia nieistnienia:)

1 stycznia, 2022

Nigdy nie lubiłam przełomu roku, bo niby z czego tu się cieszyć (a przecież zwykle cieszę się z byle czego). Spędziłam więc Sylwestra w sposób najlepszy z możliwych- w łóżku z Netflixem. Mimo wszystko jednak kolejny rok, to mimowolnie kolejne nadzieje i plany. Ja mam tylko dwa życzenia i dzielę się nimi z Wami, życząc Wam tego jak najwięcej: bądźcie zdrowi i wolni! Będąc zdrowym można dokonać rzeczy wielkich, będąc wolnym nie ma się zniewolonego umysłu.

Cieszę się, że jesteście, że się do mnie odzywacie, mam poczucie istnienia, to ważna sprawa w czasach, gdzie nieistnienie i niewidzialność przez innych jest kolejną zarazą.

Li.


Jak ogrzać drzewo oliwne?

28 grudnia, 2021

Z rzeczy ważnych, na tyle ważnych że wartych odnotowania podam, że padł grzejnik w moim oliwnym gaju, na serio martwię się czy moja oliwka przetrwa te mrozy. Rozważam owinięcie jej korony polarowym pledem, może macie jakiś inny pomysł? Rozpalenie wielkiego ogniska w centrum Starego Miasta jest niestety wykluczone.

Li


Mróz mrozi, sumienia też.

27 grudnia, 2021

Za oknem prawdziwa zima z kąsającym mrozem. Myślę o ludziach w przygranicznych lasach, o tym jakim są „zagrożeniem” dla naszego kraju. Polityka, polityka, obrona granic, gloryfikacja służb, przemowy, podziękowania, wysyłanie na poczcie bezpłatnych kartek z podziękowaniami dla „obrońców granic”. Nikt mnie nie przekona, że tak trzeba, że Ci ludzie to tylko pionki w białorusko-rosyjskiej grze. Bo jeżeli gramy tymi samymi pionkami, to w niczym nie różnimy się od reżimów, którymi tak gardzimy.

Dręczy mnie spojrzenie dziecka, rozpacz jego rodziców, męczy wspomnienie dziewczyny z kotem na rękach. Nie umiem sobie z tym poradzić, mój miękki skorpionowski brzuszek jest bezbronny wobec takich ciosów. A ja przecież siedzę sobie w ciepłym domu, piję herbatę z imbirem, teoretycznie to nie moja sprawa. Nie moja, nie Twoja, tylko państwowa.

Chcę się wypisać z takiego państwa.

Li.


Samotność w czasach zarazy.

26 grudnia, 2021

Wieczór spędzam samotnie, ale nie czuję samotności. Wokół mnie krążą koty, szumi woda w zmywarce, ekspres mieli kawę na moje cappuccino, wdycham mocno jej zapach, z każdym łykiem czuję się lepiej, to uzależnienie zostanie ze mną do końca życia. Odpływam w Netflix, w książki, w kąpiel z pianą do sufitu. Wtulam się w kocie futerka i staram się myśleć pozytywnie, albo inaczej- staram się nie myśleć negatywnie. Jeszcze nie tak dawno robiłam sobie dużo przyjemności, teraz walczę, by nie mieć samych nieprzyjemności, bo już brak nieprzyjemności jest przyjemnością. O tempora, o mores!

Dostałam w prezencie przepiękną różową torebkę, róż to kolor który jest coraz bardziej mój, rozświetla szarość i krzyczy, że życie jest piękne, wystarczy uwierzyć mu na słowo.

Li.


Zdrowych Świąt!

25 grudnia, 2021

Święta w weekend to aż namacalnie bolesna niesprawiedliwość, bo brak bonusu w postaci dni ustawowo wolnych od pracy odbiera połowę przyjemności.

Staję się więc swoim własnym producentem przyjemności i popijając drugą kawę z idealnie spienionym mlekiem, nakładam sobie na twarz maseczkę, a pod oczy płatki hydrożelowe, wchodzę z powrotem do łóżka, śpiewa dla mnie Turnau i cieszę się wolną sobotą. Podłogi chwilowo lśnią, okna błyszczą, zasłony pachną Lenorem, wypielęgnowany przez pokolenia i nie do za…nia gen świątecznych porządków trzyma się mocno.

Życzę Wam jak najlepiej, ale szczególnie zdrowia. Gdy jest zdrowie, to jest wszystko. Bo można przenosić góry, myć okna, śmiać się z byle czego i nakładać maseczkę na twarz. Gdy leżałam pod tlenem i walczyłam o przetrwanie, marzyłam o takiej sobocie jak dzisiejsza. Marzyłam o życiu. Szczepcie się!

Li.


Walczę o tytuł Minimalisty Roku!

22 grudnia, 2021

Dawno, dawno temu nie umiałam się rozstać. Potrzebowałam. Obrastałam w książki, płyty, bibeloty, figurki kotów i łososiowe szkło. Dziś walczę o wolność, o odchudzenie mojej przestrzeni, czasem jestem wielkim przegrywem, czasem uda mi się wyjść z potyczki zwycięsko, tak jak z książkami- lekką ręką kilka dni temu wydałam do książkodzielni ponad tysiąc książek, to 1/3 mojego zbioru, miks z lekkich powieści, lotniskowych kryminałów, modnych w swoim czasie dzieł (często nie do przeczytania), trochę romansideł (kto nie czytał Danielle Steel?).

Czego nigdy się nie pozbędę? Harry Potter- cała seria, Don Camillo- cała seria, Herriot- Wszystkie stworzenia duże i małe- cała seria, choć nie wiem gdzie mam „Jeśli tylko potrafiłyby mówić”, Ludlum, Brown, Trylogia, Lalka, Forsyth, Archer, MacLean, Grisham, Yanagihara, Roberts, Mayle, Mate, Joe Alex, Hłasko, Gałczyński, Szymborska, Rusinek, cała Ania, cała Jeżycjada, Igrzyska Śmierci- cała seria, Gra o Tron-cała seria, Lesio i Dzikie Białko, Całe zdanie nieboszczyka, Larson, Ferrante, Link, Pan Samochodzik, MW, to chyba najbardziej żelazny skład.

Figurki kotów też idą do ludzi, ostatnio kilkanaście z nich dałam na kocią aukcję, kilkanaście najbardziej ulubionych stoi między książkami, a ponad trzysta leży w kartonie i czeka na nową ścieżkę kariery. Przestałam zbierać, choć czasem gdzieś na wakacjach spoglądam tęsknym okiem na galerie i targi.

Nie uwolniłam się od jednego nałogu: zakup butów to wciąż przyjemność, której trudno mi sobie odmówić. Ale staram się ją minimalizować, staram się!

Li.


Świąteczny przymus samowykończenia.

22 grudnia, 2021

Patrzę na ubraną choinkę i wcale nie chce mi się wchodzić w tzw. świąteczną atmosferę/magię świąt.

Ale dzieci chcą, no to muszę.

Zaraz więc włączę tryb świątecznego pośpiechu, zakupów, sprzątania i odkurzania abażurów.

Będę wściekła i zmęczona, ale najważniejsza jest tradycja.

Li.


Warto kojarzyć fakty i zaglądać do kalendarza na kilka kartek do przodu.

21 grudnia, 2021

Przez ostatni weekend poprostu sobie pożyłam.

Basen, sauny, masaże, nocne jacuzzi w padającym śniegu, Kobido na twarz i świat jest nasz.

Pojechałyśmy na dwa auta, trzy matki i trzy córki.

No i można spać dziesięć godzin, można nie biegać tylko snuć się w szlafroku, można sobie leniwie czytać, leniwie gadać, lub tylko leżeć na leżaku i gapić się na piękne zaookienności.

Odpoczęłam na maksa, wyluzowałam, wypogodziłam sobie twarz, wybłyszczyłam oczy, wygładziłam skórę, było wspaniale, przyjacielsko, miło, bezstresowo, bezkolizyjnie-cudownie!

Co więc poszło nie tak?

Po dwóch godzinach niedzielnych korków, dotarłyśmy do domu. Po drodze zatrzymałyśmy się w Pszczynie, poszłyśmy do Ilonki, trudno uwierzyć , że to już 12 lat.

Pszczyński Rynek, Daisy, kawa, jarmark świąteczny, autostrada, dom… stęskniona Karolcia i stęsknione koty.

Wieczorem niechętnie zaglądam do kalendarza, by spaść z wysoka w poniedziałkowy dół i co widzą moje błyszczące oczy?

Muszę wrócić w prawie to samo miejsce, bo moje zwoje mózgowe zupełnie nie skojarzyły, że w poniedziałek o 9.00 mam rozprawę w Żywcu.

Mogłam zostać, zostać!

Pobudka o 5.30 zgasiła mi wszelkie blaski.

Li.


Przegląd prasy.

16 grudnia, 2021

W Polsce potwierdzono pierwszy przypadek omikronu. A ile ich rzeczywiście jest? Nie jesteśmy żadną cholerną, zieloną wyspą, epidemia szaleje. Dziś zmarła Alicja Tysiąc, chyba każda kobieta zna jej nazwisko. Ponad 50 dni walczyła w szpitalu z covidem.

W Wielkiej Brytanii spodziewają się miliona zakażeń na dobę!

A co w Polsce?

W Polsce wiadomość dnia: Centralny Port Komunikacyjny powstanie na północny zachód od miejscowości Baranów. Inwestycja zajmie ok. 40 km kwadratowych terenu, na którym znajduje się blisko 20 miejscowości. Dziewięć z nich czeka całkowita likwidacja. Niech ktoś przerwie to szaleństwo!

My przerwijmy to szaleństwo!

Dziewięć wsi do całkowitej likwidacji, a kilkanaście do likwidacji częściowej. Ojcowizny, pola, sady, łąki, polskie wierzby, nad którymi tak lubią się rozwodzić bogojczyźniani patrioci, siedliska zwierząt, dobre ziemie- wszystko do likwidacji. Miliardy złotych wtopione w niepotrzebny Polsce projekt.

Często latam samolotem. Od siebie z domu do lotniska mam 30 minut drogi. Wsiadam i lecę. Moja podróż trwa tyle co: 30 minut drogi, dwie godziny na lotnisku, lot.

Po co to zmieniać? Skrócić podróże pomoże tylko inwestycja w lokalne lotniska. Podróżować przez pół Polski do jakiegoś molocha, jak nie przymierzając w Singapurze, ale bez singapurskich liczb, możliwości i technologii, to katastrofa.

Wszystkie molochy w Polsce mają gliniane nogi.

Li.


W pewnym wieku dorasta się do różu.

15 grudnia, 2021

Dziś musiałam podjąć akcję samoratunkową, bo kto inny mnie uratuje, jak nie ja?

W prywatnej dziesięciostopniowej skali zagrożenia, po bardzo ciężkim dniu pracy wskazówka drżała między piątką, a szóstką- a to już było za dużo, by pomogła wanna pełna piany czy kubek kawy.

Kupiłam więc buty. Bezczelne. Z ogromną różową podeszwą. Tak brzydkie, że aż piękne. Jak Barbra Streisand.

Dodają mi sporo wzrostu i jeszcze więcej pewności, bo mało subtelnie dają do zrozumienia, że mam w nosie to, co ktoś sobie o mnie myśli.

Różowa podeszwa rulez!

:)

Li.