Przez ostatni weekend poprostu sobie pożyłam.
Basen, sauny, masaże, nocne jacuzzi w padającym śniegu, Kobido na twarz i świat jest nasz.
Pojechałyśmy na dwa auta, trzy matki i trzy córki.
No i można spać dziesięć godzin, można nie biegać tylko snuć się w szlafroku, można sobie leniwie czytać, leniwie gadać, lub tylko leżeć na leżaku i gapić się na piękne zaookienności.
Odpoczęłam na maksa, wyluzowałam, wypogodziłam sobie twarz, wybłyszczyłam oczy, wygładziłam skórę, było wspaniale, przyjacielsko, miło, bezstresowo, bezkolizyjnie-cudownie!
Co więc poszło nie tak?
Po dwóch godzinach niedzielnych korków, dotarłyśmy do domu. Po drodze zatrzymałyśmy się w Pszczynie, poszłyśmy do Ilonki, trudno uwierzyć , że to już 12 lat.
Pszczyński Rynek, Daisy, kawa, jarmark świąteczny, autostrada, dom… stęskniona Karolcia i stęsknione koty.
Wieczorem niechętnie zaglądam do kalendarza, by spaść z wysoka w poniedziałkowy dół i co widzą moje błyszczące oczy?
Muszę wrócić w prawie to samo miejsce, bo moje zwoje mózgowe zupełnie nie skojarzyły, że w poniedziałek o 9.00 mam rozprawę w Żywcu.
Mogłam zostać, zostać!
Pobudka o 5.30 zgasiła mi wszelkie blaski.
Li.

Codziennie wstaję o 5. 😎 I codziennie tak samo mi się nie chce. A gdy trafia się dzień, że mogę spać ile chce, budzę się ok 5.30 🤣🤣