Nie jest łatwo żyć, gdy wokół Himalaje stresu, a ja stoję nad przepaścią, na maleńkim skalnym występie i myślę jak zwalczyć chęć do skoku i świętego spokoju z chęcią mozolnej wspinaczki w górę na szczyt i do słońca. Bo lekko nie jest, ale od razu zadaję sobie pytanie- czy u mnie kiedykolwiek było lekko? Zawsze coś, ktoś, życiowe żmije i dziury w sercu. A mimo wszystko muszę przyznać sama przed sobą, że los dał mi niesamowity instynkt przetrwania, dużo szczęścia w nieszczęściu i ciągle jeszcze niewyczerpywalne pokłady pogody ducha i optymizmu.
Skoro więc pytacie co u mnie- jest wszystko w najlepszym nieporządku. Jestem życiową szczęściarą, bo mam tylko (jakkolwiek to brzmi) dwie kule u nóg. Prawa to mama ze skrajnym Alzheimerem, a lewa to skrajnie bezrodzinnie samotna starsza Pani L., którą opiekuję się od dziesięciu lat i która nie wstaje już z łóżka. Staram się usystematyzować miotanie się między jedną a drugą, koordynuję opiekunki, muszę pamiętać kiedy której i ile płacę, robię zakupy, eksploruję rynek wypożyczalni łóżek i wózków, załatwiam lekarzy, a w sprawach pampersowo-pielęgnacyjnych osiągnęłam poziom ekspercki.
W międzyczasie nie rezygnuję z życia, bo nie chcę oszaleć.
Podróżuję ile się da. Kocham życie, bo to jedyna miłość która mnie nie zawodzi.
Moja mama i L. są dla mnie przykładem jak nie żyć, więc postanowiłam zostać fit-staruszką. Treningi siłowe w znaczący sposób opóźniają skutki chorób neurodegeneracyjnych, a ja jednak jestem obciążona chorobą mamy. Zaczęłam się bać.
Buduję więc masę mięśniową bardzo konsekwentnie, chyba po raz pierwszy w życiu tak konsekwentnie, osiągi mam niesamowite.
Mój trener to mój bóg, 3 x w tygodniu. Oprócz tego basen.
Bardzo się na tym skupiam, to mi daje oddech.
Wyglądam świetnie, jak widać moje ego ma się dobrze, haha.
Już niedługo będę na Zanzibarze, razem z moimi dziewczynami, które wciąż chcą spędzać ze mną czas. mimo że mają już swoje udane związki z fajnymi facetami.
Szczęściara ze mnie, naprawdę. Jestem zdrowa, z codziennymi okruchami szczęścia. Smutek karmiący się strasznym losem mojej matki wszedł już do naszej codzienności i traktowany zadaniowo nie masakruje nam psychiki. Jest jak jest. Obejmuję to rozumem, chronię emocje.
W dniu moich 57 urodzin odeszła moja najstarsza kotka- Sasza, przeżyła z nami ponad 19 lat. Byłam wtedy w Maroku, cały ciężar tego dnia spadł na Gusię. Dała radę a Sasza wróciła do domu i stoi obok Kary. Nie ma już żadnego zwierzaka ze starej gwardii, ale nie ma pustki, bo Czarny, Mania i Klusia to nasze skarby i domownicy.
Jestem szczęściarą, bo mam wokół lojalnych przyjaciół.
Idzie wiosna, dziś poczułam ciepło na policzkach, życie ciągle jest piękne, a Trump i Musk w końcu odejdą w niebyt, wierzę w to mocno.
Li.

Liii, te same emocje mną miotają – z jednej strony choroby – parkinson, z drugiej ucieczka w życie ‚zero zmartwień i trosk’ pod palma od czasu do czasu. Cudnie, że wróciłaś !
Oby się spełniło;)
Jak zawsze madrze i zyciowo! Zycze zdrowia i wytrwalosci :-)